środo-czwartek: off we go, 3h snu, szaleńcza jazda, dużo stacji nocą, rokycany (yeay!!), pada pada pada, błoto błoto błoto, kalosze moim wybawieniem, walka ze złotym namiotem-apartamentowcem, wielki staw aka basen, smazeny syr, wieczor, jelzin jabłkowy, biba, pierwszy (i ostatni) tofuburger
piątek: dużo błota, kalosze cd., smazeny syr, kąpiel w wielkim stawie mimo ze nie bylo ciepło, hopeless!, chwile grozy, dużo ludzi, dj hazel, grill, czeskie sikacze, odraza do toi-toi, biba biba biba, d.i.s.c.o., wóda z Lilą, arktyczna noc
sobota: na kacowe śniadanie tradycyjnie smazeny syr, basen, spacery, kąpiel w cudownej, cieplej wodzie w hotelu "sport",w te i nazad do góry, troche muzyki, dekadencki wieczór z szampanem, fulltandeta, scooter, 022 show i najpiękniejsze d.i.s.c.o. na fluffie, szalony niemiec vel włoch, a później akrtyczna noc 2
niedziela: słońce, nie moge patrzeć już na syr, k. załatwił sklepowe śniadanko, basen, prawda wyszła na jaw, konsternacja troche troche wesoło, rein, death breath, no alco, śmierdząca ziemia, spacerki, wyciągnięcie wniosków, na obiad bramboracky, zimno, koksownik, opowieści Sety o grach na dobranoc, zzz, najbardziej akrtyczna noc ever! jak spałam podobno działo się, ale to nie wiem
poniedzialek: do domu, ufff!
tak w skrócie wyglądał fluff, planuję by był ostatnim, ale nie wiem
w sumie nigdy nie wiadomo
G.