poniedziałek, 3 stycznia 2011

2011 po raz pierwszy.

tak pamiętam jego początek... przez mgłę, bardzo gęstą momentami...
poszłam spać o piątej, śpiewając waldemarowi z tarchomina smutną piosenkę o przyjaciołach, a raczej ich braku.
o poranku (11?), skrzeczałam już jak stara zła czarownica, sprzątania było co niemiara, a ja miałam weltschmerz, kaca nie miałam.
całe podwórko było w konfetti (pozdrawiam kasię bang :D), wszyscy spali wszędzie, wszystko leżało wszędzie, armagedon, ale ja nie wiem bo to przespałam. dwunastą tez przegapiłam :D
jedno pamiętam, była to noc cudów.





życzę wszystkim szczęścia i dużo wszystkiego co dobre, bo to zawsze się przyda :)

sobie życzę wytrwałości, systematyczności i abym w końcu spełniła swoje ukryte marzenia. te o których na razie boję się mówić głośno.
żeby cała moja rodzina była zdrowa.
oraz aby kot osiński okazał się równie cudownym przyjacielem co artush.
a w serduszku niech zostanie tak jak jest.


pozdrawiam, Małgorzatella